środa, 16 listopada 2011

Małżeństwo totalne. Tomaszewski i Pągowska.

Król Henryk I i Tesulka. Henio i Teresa. Tomaszewski i Pągowska. Elita artystyczna, warszawska bohema, kochające się małżeństwo. Trudno w historii polskiej sztuki o bardziej inspirującą, utalentowaną i kochającą się parę. Jak żyć z wielkim artystą pod jednym dachem  Jak z nim nie konkurować, jak napędzać się nawzajem i jednocześnie kochać tak bardzo – wydaje się, że właśnie oni znaleźli odpowiedź.






Henryka Tomaszewskiego większości Polakom przedstawiać nie trzeba. Dla artystów to do tej pory guru, niedościgniony wzór, legenda warszawskiej ASP – w końcu „wszyscy jesteśmy z Henia”. Urodził się w 1914 roku. W rodzinnej Warszawie skończył Szkolę Przemysłu Graficznego im. Marszałka Józefa Piłsudskiego z zawodem rysownika oraz malarstwo na Akademii.  Zaledwie 13 lat po dyplomie objął atelier plakatu na rodzimej uczelni i nie potrzeba było dużo czasu, aby jego zajęcia zyskały rozgłos nawet za granicą. Podobno żadne dotąd nie były im podobne – niekonwencjonalny nauczyciel odgrywał pantomimy, opowiadał anegdoty lub zadawał serię pytań. Może nie robi to teraz dużego wrażenia, ale pamiętajmy – w czasach gdy najlepszym artystą był ten tworzący ku chwale ojczyzny, gdy głównym tematem plakatów były święta i rocznice państwowe, pojawił się ktoś, kto każe ilustrować uczucia, kolory, stymuluje studentów do abstrakcyjnego myślenia. Jak sam mówił, lubił wymyślać tematy, co do których studenci nie będą mogli znaleźć ratunku w otaczającym świecie. Gdzie wszystko będzie musiało zrodzić się w wyobraźni.                       
                             Prace Tomaszewskiego trudno pomylić z kimkolwiek innym.  Indywidualizm wybrzmiewający z jego plakatów jest niepowtarzalny – odejście od formalności i rygorów projektowania na rzecz jednoznacznie zdefiniowanego, graficznego rysunku, bardzo spersonalizowanego i nośnego. Bez zbędnych iluzji i ozdobników – w swym wyrazie zredukowanego do minimum, ale zawsze oddającego treść. Jego prace były mocne w swej prostocie i wyjątkowe w swej formie. Tworzył wypowiedzi niekiedy prześmiewcze lub autoironiczne, zaskakująco nieporadne, intencjonalnie wykoślawione. Jak pisze Monika Małkowska : „Boże, ten człowiek jest geniuszem!” – wykrzyknął Rosław Szaybo na widok plakatu do wystawy Henry’ego Moore’a. Był rok 1959, dwa lata po odwilży. Ułożenie nazwiska rzeźbiarza z pięciu niby-koślawych liter wydawało się bezczelnością. Albo rewolucją. Nie pierwszą i nie ostatnią w dorobku Henryka Tomaszewskiego. Potem szokował wielokrotnie dowcipem, trafnym skrótem myślowym i… brakiem komercyjnego podejścia do swych prac.” Jednocześnie o swojej sztuce Tomaszewski mówił w kategoriach użytkowych. „Grafika taka, jaką ja uprawiam, to sztuka usługowa, jak to kiedyś powiedziałem: ja jestem grafik, co nosi meble, bo kiedy przychodzi klient i mówi: zanieś pan te meble, to ja zanoszę”. W umiejętności synkretycznego łączenia tego, co postrzegane jest jako przeciwstawne, tkwi zapewne sedno jego metody.    







Ale najważniejsze miejsce w życiu wybitnego grafika zajmowała ukochana – Teresa Pągowska. Dwanaście lat młodsza, z nogami, które zachwycały wszystkich. Aby mogli się pobrać w latach 60-tych, Tomaszewski musiał odbić ją poznańskiemu malarzowi - Stanisławowi Teisseyre’owi.

Teresa Pągowska również urodziła się w Warszawie, studiowała malarstwo i techniki ścienne w PWSSP w Poznaniu w pracowni Wacława Taranczewskiego, gdzie uzyskała dyplom w 1951. Wystawiała od lat 50., uczestnicząc m.in. w wystawie w Arsenale w 1955, w Biennale Młodych w Paryżu 1959. W 1963 udział w wystawie „Ecole de Paris“ w Galerie Charpentier przyniósł jej honorowe członkostwo Nouvelle Ecole de Paris i grupy Realités Nouvelles. W latach 1963-1966 wystawiała na Salon de Mai w Paryżu. W 1990 otrzymała Nagrodę Fundacji im. Jurzykowskiego. Jej praca naprawdę zasługiwała na nagrody, do dziś zasługuje na podziw i atencję. Jest moją ulubioną malarką - Pągowska skupiła się na postaci ludzkiej. Właśnie w latach 60. jej malarstwo zdominował motyw silnie zdeformowanej, traktowanej skrótowo, ludzkiej (głównie kobiecej) figury, ukazywanej często w nieoczekiwanych, dynamicznych, często tanecznych, układach. Od tamtej pory postać ludzka jest w tym malarstwie obecna jako pozbawiona rysów indywidualnych zwarta, mocna sylweta. Jej malarstwo odznacza się kontrastami plam jednolitego koloru. Sama przyznawała, że to Tomaszewski nauczył ją ograniczać ilość farby nakładanej na płótno, udzieliła jej się jego skłonność do minimalizacji form. Z jej obrazów wybrzmiewa atmosfera intymności, zbliżenia między postaciami. Deformacja potęguje ekspresję emocji przedstawienia. Choć jej twórczość jest spójna, nigdy nie otarła się o nudę - nie jest bowiem  schematyczna, zamknięta w określonym module, lecz pulsująca świeżością odkryć przestrzennych i kolorystycznych. W pracach tych najpełniej realizuje się przekonanie-program artystki:

"Trzeba dużo widzieć, by dużo odrzucać, poprzez eliminację zyskiwać większe bogactwo, a skrót formalny ma służyć jasności wypowiedzi i zwiększać siłę obrazu. Ciągle szukać własnego 'ja' i walczyć z tym szczęściem, którym jest malowanie."






Zdecydowanie, nie byli typową parą. Dwoje wielkich indywidualności, dwie artystyczne dusze. Nie konkurowali ze sobą, lecz współpracowali. Inspirowali się wzajemnie. Można było im pozazdrościć: urodziwi, utalentowani, wyróżniający się na socjalistycznym tle klasą i szerokim, pańskim stylem życia. W codziennym życiu dwojga artystów pod jednym dachem pomagał fakt, że mieli osobne pracownie, do których nie wchodzili bez zaproszenia współmałżonka. Podobno obydwoje  dopiero pod koniec zapraszali się na konsultacje. Henryk często nie wytrzymywał, wzywał żonę jak do pożaru: „Powiedz natychmiast! Tu są trzy projekty, który podoba ci się najbardziej?”. Małkowska wspomina Pągowską „Rano zastawała przypięte do drzwi karteczki. Pokazywała mi niektóre. „Proszę nie otwierać. Pokój pełen miłości do T”, głosiła jedna. Albo „T. skarbie najpiękniejszy, dzień dobry. Ja dzień dobry chcę być”. Takich liścików były setki. Wszystkie wykaligrafowane pięknym ręcznym pismem.” – piękne dowody codziennej miłości. Mieli to szczęście, że nie musieli żyć długo bez siebie – po wycieńczającej walce z chorobą odszedł Tomaszewski, a półtora roku później, w 2007, szybko i nagle zmarła Pągowska. 

Można pozazdrościć im wielkich talentów i wielkiej miłości – nie ma chyba lepszego połączenia.



1 komentarz:

  1. Współczesna sztuka wymaga komentarza...bez niego zaczyna być podobna do siebie! Trochę mi smutno z tego powodu, ale choć podobni do siebie jesteśmy rozpoznawalni...nawet przez nazwiska,często takie same.

    OdpowiedzUsuń