piątek, 19 października 2012

Moda na blogi modowe.

Jeszcze kilka lat temu, kiedy nawet w Stanach Zjednoczonych internetowy świat mody był małym i raczej hermetycznym miejscem, pojawiła się chuda i ekstrawagancka dziewczynka pokazująca swoje stylizacje na blogu. Nie była oczywiście jedyna i na pewno strona zginęłaby w morzu jej podobnych, gdyby nie cięty język autorki oraz coraz odważniejsze stylizacje. Nagle okazało się, że trzynastolatka z Chicago, ubierająca się w second-handach, publicznie krytykuje kolekcję Zaca Posena, wytyka błędy w stylizacjach największych gwiazd. Na reakcję świata mody nie trzeba było długo czekać – blog Tavi Gevinson stał się jednym z najpopularniejszych miejsc w sieci. Do odwiedzania go przyznają się projektanci, styliści, celebryci. A autorce napisał The New York Times, zaproszono ją na Tydzień Mody w Nowym Jorku, gdzie pozowała pod ramię z Marckiem Jacobsem i bez skrępowania opisywała obejrzane kolekcje na blogu. Coś zmieniło się nieodwracalnie.









Do zamkniętego świata wielkiej mody, przeznaczonego tylko dla wybranych, mogą mieć dostęp zwykli miłośnicy i to oni zaczynają wywierać realny wpływ na jego kształt. Moda żyje w sieci swoim życiem i to nie mogło zostać zlekceważone. Zjawisko bloga modowego pojawiło się kilka lat temu i z biegiem czasu tylko przybrało na sile. W Internecie aż roi się od miernych stron nastolatek, prezentujących swoje codzienne stylizacje, bez większego polotu czy głębszej myśli. W końcu bloga może założyć każdy. Są jednak strony-perełki prowadzone przez osoby inteligentne, oryginalne i bezkompromisowe. To oni współtworzą współczesny świat mody. W USA szybko wyklarowali się hegemoni modowych blogów, którzy stali się bardziej opiniotwórczy niż największe tytuły modowe. Nic w tym dziwnego – ich strony są łatwo dostępne, darmowe, bez dystansu do czytelnika. Notki pojawiają się szybciej niż drukowane magazyny, są więc pierwszym źródłem informacji. Polska projektantka, Ewa Minge, przyznała, że internetowe blogi to pierwsze miejsce, do którego zagląda po premierowym pokazie. Stylizacje i komentarze na temat kolekcji umieszczane w sieci są tak ważne, że ich autorów regularnie zaprasza się na pokazy mody, do programów telewizyjnych, na sesje zdjęciowe. Zdjęcia stylizacji najpopularniejszych blogerów, takich jak Jane Aldrige, Bryan Boy czy Cocorosa zdobią okładki magazynów, pojawiają się w najważniejszych tytułach – Vogue, Vanity Fair. Od ich imion nazywa się buty czy torebki. Talent i zmysł do mody młodych blogerów wykorzystują też projektanci, zapraszając do współpracy przy nowych projektach. Efektami takich kooperacji są kolekcje Urban Outfitters czy Etam. Blogsfera okazała się również idealnym miejscem na reklamę. Nie jest dzisiaj tajemnicą, że pokazywane w blogowych stylizacjach ubrania od czołowych projektantów są często prezentem dla blogerów w zamian za prezentację ich w poście. Najpopularniejsze strony są także obwieszone bannerami reklamowymi, sponsorowanymi konkursami… Jest to ziemia obiecana dla reklamodawców – stosunkowo tania, odwiedzana masowo przez potencjalnych klientów. Marki prześcigają się w zdobywaniu najpopularniejszych blogerów, wysyłając im nie tylko ubrania czy dodatki, ale zapraszając na prywatne imprezy czy nawet…fundując zagraniczne wycieczki. Wydaje się więc, że prowadzenie takiej strony to dobry pomysł na życie. Oczywiście tylko dla wybranych. A jak to zjawisko wygląda w Polsce?

Moda na blogi fashion napłynęła z lekkim opóźnieniem. A i sama sytuacja wygląda nieco biedniej. Jednymi z najdłużej działających i najbardziej popularnych są niewątpliwie adresy szafasztywniary, alicepoint i madamejulietta. Wyróżniają się ciekawymi i dobrymi zdjęciami, urozmaiconą tematyką postów i niebanalnymi stylizacjami. Ich autorki nie mogą narzekać też na brak odzewu ze strony świata mody. Wystarczy przytoczyć postać Alicji Zielasko (alicepoint), której stylizacje ukazywały się na stronie Vogue’a a ona sama ma na koncie współpracę z duetem Paprocki-Brzozowski. Miejscem w sieci, na które warto zwrócić uwagę jest też strona Arety Szpury, która tak często jak swoje stroje omawia to, co dzieje się na polskiej scenie modowej. Jej projekt Local Heroes sprawił, że Polacy noszą niebanalne koszulki, a na tę z napisem ,,doing real stuff sucks” skusiły się nawet gwiazdy w Hollywood. Ale takich osób nie ma wiele. Bo choć polska blogsfera modowa przeżywa prawdziwe oblężenie, to w znacznej ilości składają się na nią strony młodych osób, prezentujących swoją stylizacje wraz z notką o cenie i pochodzeniu stroju. Nic więcej. Żadnych przemyśleń, żadnego zdania na temat zjawisk , trendów występujących w dziedzinie, której podobno są pasjonatami. Za kilka darmowych ubrań promują przeciętne marki, godzą się na kompromisy, a chyba taka była idea takich stron. Zdecydowanie brakuje też osób dokumentujących uliczną modę na miarę Scotta Schumana, autora The Sartoralist. Chlubny wyjątek to streetfashionincracow, które udowadnia, że nie brak nam barwnych indywidualności. Może więc znajdzie się niedługo ktoś cięty i bezkompromisowy, kto skupi się na polskim świecie mody a nie wyłącznie na dnie swojej szafy? Bo można odnieść niemiłe wrażenie, że tak duże zainteresowanie modą to tylko…chwilowa moda.




Czy z fenomenu bloga modowego płyną jakieś wnioski? Tak. Sieć to potrzebne i zbawienne miejsce. Bo okazuje się, że odbiorcami tego, co pokazuje świat mody może być każdy i może mieć swoje przemyślenia. Wielka moda przestała być czymś odległym i niedostępnym. Projektanci i marki zaczęły liczyć się ze zdaniem ,,ekspertów”
z Internetu, a nawet z nimi kooperować. Ale czy przy całym tym blogowym szaleństwie nie warto zwolnić i zastanowić się, czy świat mody nie zapędził się za nadto, próbując zadowolić wszystkich? Czy nie traci trochę ze swojego wysublimowania? Jak w każdej dziedzinie życia tak i z modowymi blogerami – trzeba umieć znaleźć osoby wyjątkowe, inteligentne i znające się na dziedzinie, którą się znajmują, aby ich zdanie było warte wysłuchania.

poniedziałek, 8 października 2012

Handlettering według Nate’a Williamsa


Nate Williams to pochodzący z zachodniej części Stanów Zjednoczonych ilustrator i projektant. Przez 3 lata studiował rzeźbę, potem pracował w agencji reklamowej, w dziale rozrywki Microsoft Home i dla Xbox, ale po wielu latach niesatysfakcjonującej pracy, zainteresował się ilustracją i bardzo szybko okazało się, że jest do niej stworzony. Wypracował swój własny, niepowtarzalny, niewymuszony styl, który trafia tak do dzieci, jak i dorosłych. Nie musiał długo czekać, aby jego prace zostały zauważone – szybko zaczął publikować w czasopismach, tworzyć dla reklamodawców, wydawnictw, na potrzeby tekstyliów, aranżacji wnętrz… Częściowa lista klientów obejmuje: Converse, V2 Records, HarperCollins,, Cartoon Network, New York Times, Microsoft i Urban Outfitters. Niewątpliwą dominantą i najbardziej charakterystyczną cechą prac Williamsa jest ręczne liternictwo. Sam często podkreśla, jak ważne jest ono dla jego pracy. Zagadnieniu handletteringu poświęca sporo miejsca na swojej stronie internetowej, tam też zamieścił wywiad, w którym tłumaczy dlaczego wybrał właśnie taki sposób wyrazu:


Co sprawia, ze wybierasz odręczną typografię?

Powód 1 – ręczne liternictwo nadaje słowom ich ton, mówi widzowi, jak interpretować je na poziomie podprogowym. Lubię horrory ze ścieżką dźwiękową - jeśli nie słyszysz strasznej muzyki, gdy ktoś wchodzi do piwnicy ... to nie jest straszne.

Powód 2 - Gdy byłem dzieckiem, miałem trudności w uczeniu się . Kiedy starałem się czytać książki, moje oczy skakały po całej stronie . To zmusiło mnie patrzenia na litery jako formy / obiekty, a nie słowa, które reprezentują.

Kiedy wykonujesz odręczne liternictwo, myślisz o rysowaniu tego słowa, czy też próbujesz artykułować poszczególne litery?

Powiedziałbym słowo .. większość napisu jest częścią większej rodziny .. Myślę, że jeśli koncentruję się na każdej literze osobno, jest to zbyt wystylizowane i rozpraszające, ale nie zawsze są wyjątki.

Czy podczas rysowania słowa sens i kontekst są zawsze ważne, czy po prostu liczy się, jak to wygląda?

Obie te rzeczy. Czasami słowo może wyglądać jak koncepcja tego, co oznacza a czasami po prostu oddaje nastrój .. interpretuję słowo jako radosne, smutne, energetyczne, itp.

Jak ważne jest dla Ciebie współgranie tekstu i obrazu?

Bardzo ważne .. Lubię mieszanie liternictwa z ilustracjami. Myślę, że równoważą się nawzajem – wyobrażenia są bardzo organiczne a formy literowe mechaniczne, więc dostarczają zupełnie innych informacji i dopełniają się.

Czy uważasz, że czcionki są lepsze, jeśli są one stworzone przez rękę?

Wszystko zależy od tego jakie są cele twórcy - nie ma jednego rozwiązania dla wszystkich.

Dlaczego nie ma więcej ręcznego liternictwa we współczesnym projektowaniu?

Pewnie dlatego, że jest to odpowiedź na high-tech boom w latach 90, gdzie wszystko było gładkie i polerowane. Teraz wahadło odwróciło się w drugą stronę. Ostatecznie osiągniemy złoty środek i zarówno wygląd "high-tech" i "handlettering" będą tylko kolejnym narzędziem dla projektantów i ilustratorów, aby osiągnąć konkretne cele. Świat staje się mniejszy z powodu globalizacji, ludzie pragną rzeczy i doświadczeń, które nie są szablonowe, rzeczy, które sprawiają, że uważają swoje życie za wyjątkowe i niepowtarzalne. Dlatego to handletteringu sięgają autorskie książki, szyldy lokalnych kawiarni, limitowane edycje…


Warto dodać, że Nate Williams jest również założycielem bardzo dobrego portalu o ilustracji, gdzie można przekierować się do stron ilustratorów z całego świata, przeczytać bloga i bardzo ciekawe artykuły. Warto więc odwiedzić adres www.illustrationmundo.com