Król Henryk I i Tesulka. Henio i Teresa. Tomaszewski i Pągowska. Elita artystyczna, warszawska bohema, kochające się małżeństwo. Trudno w historii polskiej sztuki o bardziej inspirującą, utalentowaną i kochającą się parę. Jak żyć z wielkim artystą pod jednym dachem Jak z nim nie konkurować, jak napędzać się nawzajem i jednocześnie kochać tak bardzo – wydaje się, że właśnie oni znaleźli odpowiedź.

Prace Tomaszewskiego trudno pomylić z kimkolwiek innym. Indywidualizm wybrzmiewający z jego plakatów jest niepowtarzalny – odejście od formalności i rygorów projektowania na rzecz jednoznacznie zdefiniowanego, graficznego rysunku, bardzo spersonalizowanego i nośnego. Bez zbędnych iluzji i ozdobników – w swym wyrazie zredukowanego do minimum, ale zawsze oddającego treść. Jego prace były mocne w swej prostocie i wyjątkowe w swej formie. Tworzył wypowiedzi niekiedy prześmiewcze lub autoironiczne, zaskakująco nieporadne, intencjonalnie wykoślawione. Jak pisze Monika Małkowska : „Boże, ten człowiek jest geniuszem!” – wykrzyknął Rosław Szaybo na widok plakatu do wystawy Henry’ego Moore’a. Był rok 1959, dwa lata po odwilży. Ułożenie nazwiska rzeźbiarza z pięciu niby-koślawych liter wydawało się bezczelnością. Albo rewolucją. Nie pierwszą i nie ostatnią w dorobku Henryka Tomaszewskiego. Potem szokował wielokrotnie dowcipem, trafnym skrótem myślowym i… brakiem komercyjnego podejścia do swych prac.” Jednocześnie o swojej sztuce Tomaszewski mówił w kategoriach użytkowych. „Grafika taka, jaką ja uprawiam, to sztuka usługowa, jak to kiedyś powiedziałem: ja jestem grafik, co nosi meble, bo kiedy przychodzi klient i mówi: zanieś pan te meble, to ja zanoszę”. W umiejętności synkretycznego łączenia tego, co postrzegane jest jako przeciwstawne, tkwi zapewne sedno jego metody.
Ale najważniejsze miejsce w życiu wybitnego grafika zajmowała ukochana – Teresa Pągowska. Dwanaście lat młodsza, z nogami, które zachwycały wszystkich. Aby mogli się pobrać w latach 60-tych, Tomaszewski musiał odbić ją poznańskiemu malarzowi - Stanisławowi Teisseyre’owi.

"Trzeba dużo widzieć, by dużo odrzucać, poprzez eliminację zyskiwać większe bogactwo, a skrót formalny ma służyć jasności wypowiedzi i zwiększać siłę obrazu. Ciągle szukać własnego 'ja' i walczyć z tym szczęściem, którym jest malowanie."
Zdecydowanie, nie byli typową parą. Dwoje wielkich indywidualności, dwie artystyczne dusze. Nie konkurowali ze sobą, lecz współpracowali. Inspirowali się wzajemnie. Można było im pozazdrościć: urodziwi, utalentowani, wyróżniający się na socjalistycznym tle klasą i szerokim, pańskim stylem życia. W codziennym życiu dwojga artystów pod jednym dachem pomagał fakt, że mieli osobne pracownie, do których nie wchodzili bez zaproszenia współmałżonka. Podobno obydwoje dopiero pod koniec zapraszali się na konsultacje. Henryk często nie wytrzymywał, wzywał żonę jak do pożaru: „Powiedz natychmiast! Tu są trzy projekty, który podoba ci się najbardziej?”. Małkowska wspomina Pągowską „Rano zastawała przypięte do drzwi karteczki. Pokazywała mi niektóre. „Proszę nie otwierać. Pokój pełen miłości do T”, głosiła jedna. Albo „T. skarbie najpiękniejszy, dzień dobry. Ja dzień dobry chcę być”. Takich liścików były setki. Wszystkie wykaligrafowane pięknym ręcznym pismem.” – piękne dowody codziennej miłości. Mieli to szczęście, że nie musieli żyć długo bez siebie – po wycieńczającej walce z chorobą odszedł Tomaszewski, a półtora roku później, w 2007, szybko i nagle zmarła Pągowska.
Można pozazdrościć im wielkich talentów i wielkiej miłości – nie ma chyba lepszego połączenia.
Współczesna sztuka wymaga komentarza...bez niego zaczyna być podobna do siebie! Trochę mi smutno z tego powodu, ale choć podobni do siebie jesteśmy rozpoznawalni...nawet przez nazwiska,często takie same.
OdpowiedzUsuń