Członkowie zespołu nie pamiętają wielu z sfotografowanych scen |
Po 10 latach w Rolling Stone i odwyku zmieniła miejsce pracy na Vanity Fair, gdzie ugruntowała swoją pozycję niekwestionowanej nadwornej fotografki gwiazd i królowej portretu. Każda,choćby najbardziej oporna gwiazda zgadza się na sesję, gdy słyszy jej nazwisko. Nie jestem fanką jej zdjęć grupowych (tych na potrzeby reklamy filmu czy artykułów), bo wydają mi się zbyt bajkowo - cukierkowe, zawsze w podobnej stylistyce i oświetleniu (weźmy na przykład sesje Clooney-Roberts czy tę do Marii Antoniny). Może sekret ich powodzenia tkwi w tym, że tylko ona sprawia, że każdy pozujący jest zadowolony z siebie na zdjęciu, co jest chyba najtrudniejsze do uzyskania na zbiorowym portrecie. Pochwalić za to muszę jej portrety. Co to są za portrety! Sama twierdzi, że na zdjęciu nie można wydobyć prawdziwych cech człowieka, ale nawet jeśli to po prostu dobrze zrobiona fotografia - chciałabym jej pozować. Mam wrażenie, że patrzy na każdego swoimi oczami, przetwarza i interpretuje przy użyciu aparatu. Ona tworzy, nie odzwierciedla. Jestem fanką oscarowych sesji, np. zdjęcia Allena i Cruz (lepsze niż cały film) czy tej The White Stripes z 2003 roku.
Na koniec, fanom twórczości, polecam album Women, wydany wraz z jej życiową partnerką, Susan Sontag (pisarką) - do kupienia w Bookoff, oraz przezabawny dokument przeplatany całą masą jej zdjęć, które ciężko zobaczyć po jednej wizycie w Internecie czy księgarni. Powtarzany ostatnio w kinie Luna, In the Lens z 2006 roku.
Jak dowiedziałam się z tego dokumentu właśnie, Leibovitz zaczęła zajmować się fotografią, gdy odwiedzała wraz z rodziną ojca w jego jednostce i bardzo się nudziła a jedynym zajęciem było przebywanie w wojskowej ciemni. Jak widać, czasami to sztuka wybiera sobie twórcę. Może i dobrze. Zdajmy się na jej wybory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz